W antryju na byfyju stoi szolka tyju. Wiecie, co to powiedzenie znaczy? Ja, żeby je zrozumieć wybrałem się w podróż na Opolszczyznę. Ba! Moja wizyta przeszła wszelkie oczekiwania, bo nie tylko dowiedziałem się czym jest bifyj, ale także, dlaczego Biały Śląsk jest tak smakowitym regionem! Swoją przygodę na kulinarnym szlaku rozpocząłem od połowów niemodlińskiego karpia, następnie spędziłem noc z duchami na zamku w Mosznej, aby wyruszyć później do gospody założonej przez dziadka Śtantina. Tam dowiedziałem się, czym są szpyrki, makówki, czy szpajza. Kolejno w Kluczborku zostałem zaskoczony, na jak wiele sposobów można interpretować kuchnię śląską i czemu opolski żurek jest tak wyjątkowy (mały spoiler — Oleska maślanka!). Oczywiście przyszedł także czas na deser i ręcznie zagniataną drożdżówkę, ekhem, kołocza śląskiego. Później udało mi się odpocząć w Turawie i spróbować długo oczekiwanych gumiklyjzów (niestety bez dziurki). Dalej na śniadanie spróbowałem opolskich krepli (dziękuję Pani przewodnik!) i dowiedziałem się, że Opolskie to także kraina prehistorycznych gadów. Na zakończenie podróży zaśpiewałem w Polskiej Stolicy Piosenki i spróbowałem dania o wdzięcznej nazwie panćkraut. Jeśli już zgłodnieliście lub niektóre nazwy Wam nic nie mówią, to nie przerywajcie czytania, tylko dobrnijcie do końca mojej relacji ze Szlaku Kulinarnego Opolski Bifyj! Będzie pysznie, obiecuję!
SKĄD TEN BIFYJ?
W opolskiej gwarze bifyj to po prostu kredens. W dawnych czasach był on ozdobą kuchni każdej szanującej się śląskiej gospodyni. To było serce domu; z niego wyjmowało się składniki do przyrządzanych potraw i wyciągało się talerze do wspólnego ucztowania. Bifyj był niczym domowy skarbiec. Dziś drzwiczki tego kredensu zostały uchylone. Pozwolono mi zajrzeć do opolskiego domostwa i zobaczyć, że niedzielny łobiod to nie tylko rolada, modro kapusta i gumiklyjzy, ale także towarzyszą mu krupnioki, żymloki, wursty i kołocze, a kuchnia śląska ma naprawdę wiele do zaoferowania.
Chcąc te kulinarne tradycje trochę przybliżyć, Opolska Regionalna Organizacja Turystyczna stworzyła właśnie szlak kulinarny, którego, nazwa nawiązuje do tego słynnego mebla. Opolski Bifyj pozwala na sprawdzenie każdemu z nas, jak smakuje Opolskie. Restauracje, które można na szlaku odwiedzić, zostały certyfikowane, dzięki temu wyróżniają się jakością i przede wszystkim kultywują regionalne tradycje. Zaś wszystkie potrawy lub produkty, które w ich menu znajdziecie pochodzą z Listy Produktów Tradycyjnych Województwa Opolskiego. Ja miałem ogromne szczęście i na zaproszenie OROTu wraz z grupą blogerów (Tosia z burczymiwbrzuchu, Agnieszka z Kulinarne Nawigacje i Adrianna oraz Mateusz z Pora Coś Zjeść) i dziennikarzy (Piotr ze Slow Life Magazine oraz Piotr i Krzysztof z Kuchnia+) wyruszyłem w tę smakowitą podróż, a miejsca, które odwiedziłem i potrawy, których spróbowałem starałem się Wam, choć pokrótce przybliżyć.
NIEMODLIN I KRAINA KARPIEM PŁYNĄCA
Niemodlin to niewielkie miasteczko położone na skraju Borów Niemodlińskich — krainy obfitującej w jeziora pełne karpi. Ryba, która kojarzy nam się głównie z obchodami Bożego Narodzenia, tutaj jadana jest nie tylko od Święta. Stawy hodowlane w tym regionie były już obecne od XIV wieku, a 400 lat później ich liczba sięgnęła 250. Zapotrzebowanie na rybę związane było z dużą liczbą dni postnych w ciągu roku. Dlatego też karp był bardzo chętnie jadany na dworach możnowładców. Z czasem wyhodowano tutaj nową odmianę — karpia niemodlińskiego, który charakteryzuje się małą ilością łusek i dużą ilością mięsa. Ów karpie żywią się naturalną paszą oraz pszenicą i są odławiane w 3 roku na jesieni — wtedy są najsmaczniejsze. Po odłowach przechowuje je się przez kilka tygodni w specjalnych magazynach, a dopiero później wędrują na nasze stoły.
Wielowiekowa tradycja przyczyniła się do powstania wielu przepisów z karpiem w roli głównej. Jednym z nich jest właśnie karp po niemodlińsku. Dawna stolica Niemodlińskiego Księstwa z pięknym zamkiem, w którym notabene Jan Jakub Kolski kręcił film Jasminum, obecnie jest znana również z Restauracji na Wyspie, która serwuje ów specjał. Państwo Elżbieta, Marian oraz Paweł Oleksa, którzy ją prowadzą, poczęstowali nas daniem przygotowanym według rodzinnej receptury i nauczyli od podstaw, jak przyrządzić najlepszego karpia. W skrócie mogę Wam zdradzić, że przepis jest bardzo prosty. Dzwonka karpia układa się na warzywach korzeniowych (pietruszce, selerze i marchwi) i przykrywa cebulą. Do tego trochę przypraw i hop do pieca. Jako totalny wróg karpia chyba po raz pierwszy się do niego przekonałem. Dlatego myślę, że niebawem podzielę się z Wami dokładnym przepisem. W końcu Wigilia już tuż tuż i może warto zastąpić zwykle smażoną rybę na bardzo smaczną alternatywę.
CO JADAŁ HRABIA NA ZAMKU W MOSZNEJ?
Malowniczy Zamek w Mosznej został zbudowany na przełomie XIX i XX wieku przez niemieckiego szlachcica Huberta Gustawa von Tiele Wincklera. Piękne mury skrywają w sobie aż 365 pomieszczeń, czyli w każdy dzień roku można nocować w innym, a zdobi je aż 99 wież. Okolice pałacu zachwycają równie mocno — znajdziemy w nich rozległe tereny zielone z kilkusetletnimi dębami i lipami, a także stadninę koni. Zamek w Mosznej przez ostatnie lata służył niestety za budynek szpitalny, ale od 2013 roku w końcu trafił w dobre ręce i został udostępniony turystom jako obiekt hotelowo-konferencyjny. Znajdziemy w nim także centrum SPA, teatr Castello, czy restaurację serwującą specjały kuchni śląskiej i opolskiej, przylegającej do kwitnącej oranżerii z klimatyczną salą kominkową tuż obok. Czy hrabia von Tiele Wincklera jadał tak dobrze, jak my podczas wizyty — tego nie wiem. Ale z pewnością warto restaurację odwiedzić i spróbować lokalnych dań. Zajawka poniżej!
KONSTANTY, CZYLI ŚTANTIN
Restauracja Śtantin mieszcząca się w Starych Siołkowicach to miejsce z historią. Wybudowana w latach 1830-1860 gospoda była od zawsze rodzinnym interesem, pełniącym ważne funkcje na siołkowickiej ziemi. Organizowano tutaj potańcówki, wesela i wiejskie zebrania. Na początku ubiegłego wieku zajazd przejął Konstanty Kulig, na którego wołano w miejscowej gwarze właśnie Śtantin i stąd restauracja zyskała swoje imię. Gospoda została rozbudowana, powstał tu chlewik, masarnia oraz wędzarnia, a miejsce tętniło życiem. Trudniejsze czasy w dobie PRL-u zmusiły niestety kolejne pokolenie do emigracji, ale wraz z początkiem zmian ustrojowych restaurację przejęli Państwo Rozwita i Berthold Miś, kontynuując wielopokoleniowe dzieło i podkreślając śląską tożsamość.
Wracając do czasów współczesnych: Pani Rozwita przywitała nas prawdziwie śląskim poczęstunkiem. Wpadliśmy tylko na kawę, a mogliśmy spróbować lokalnych łakoci: szpyrek — popularnych na Śląsku ciastek robionych ze słoniny, szpajzy z kakao oraz z cytryną — pianki z białek, przypominającej ciepłe lody, kulek mlekowych z mleka suszonego i makówek — wigilijnego deseru z maku i bułki na mleku z miodem. Mieliśmy też niepowtarzalną szansę posłuchać gwary śląska białego i dowiedzieć się czegoś więcej o kulinarnych zwyczajach Opolszczyzny, która kluskami, ziemniakami i boczkiem słynie.
KUCHNIA ŚLĄSKA ODKRYTA NA NOWO
Czterogwiazdkowy Hotel Spałka w Kluczborku mieści w sobie nowoczesną Restaurację Pasja. To właśnie tutaj podczas całej wyprawy zostaliśmy ugoszczeni najsmaczniejszym menu. Piekielnie zdolny szef kuchni — Kamil Klekowski przygotował dla nas prawdziwą śląską ucztę w nowoczesnym wydaniu. Na początek uwiódł nas krupniokiem (rodzaj śląskiej kaszanki) z miodem z pobliskiego Wołczyna. Następnie zdobył nasze serca fenomenalnym żurem grzybowym z domową białą kiełbasą i pianką z maślanki Oleskiej, nadającą mu łagodności. Na danie główne podano nam kaczkę sous-vide z modrą kapustą karmelizowaną z lokalnym miodem, pureé z marchwi oraz sosem demi-glace z pastą truflową. Na deser sernik z miodem (również z Wołczyna). Przepięknie podane dania możecie zobaczyć oczywiście na zdjęciach poniżej, jednak mimo wszystko uważam, że warto po nie do Kluczborka po prostu przyjechać. A i zatrzymać się w hotelu też warto. Na zachętę powiem, że mają całkiem wypaśne SPA!
PAŁACOWA CUKIERNIA
Pałac w Pawłowicach, położony w małej wiosce w pobliżu Kluczborka, to miejsce dla wszystkich którzy szukają spokoju i relaksu z dala od miejskiego zgiełku. Budynek zbudowany przez Wilhelm’a von Pannwitza niesie za sobą długą historię. Mieściła się tutaj szkoła, obóz pracy dla kobiet, czy straż pożarna. Na szczęście od 2010 roku pałac odzyskuje dawny splendor i kusi gości swoim urokiem. Poza częścią hotelową znajduje się tutaj małe SPA, winiarnia i salon z ręcznie odtworzonym niemieckim piecem chlebowym. Przy okazji warto również wspomnieć, że właścicielem Pałacu w Pawłowicach jest mistrz piekarz i cukiernik — Beniamin Godyla, który oprócz oprowadzenia nas po włościach przygotował warsztaty z pieczenia kołocza śląskiego.
Jeśli nie pochodzicie ze Śląska, nazwa wypieku jest Wam pewnie obca (mi przynajmniej była). Otóż kołocz jest to regionalne ciasto drożdżowe, które dawniej wypiekano w okrągłych formach, choć dziś ze względów praktycznych są to już blachy prostokątne. Wypiek ten przygotowuje się tradycyjnie z jednym z trzech nadzień — jabłkami, makiem lub serem i obowiązkowo podaje się z charakterystyczną rwaną posypką (kruszonką), przypominającą rybie łuski. Co odróżnia kołocz od zwykłej drożdżówki? Po pierwsze: maślany smak i zapach. To bardzo ważny produkt przy tym wypieku. Podczas warsztatów wykorzystaliśmy regionalne masło z Olesna. Po drugie: wysokość — kołocz powinien mierzyć około 4,5 cm. A po trzecie: charakterystyczna posypka, z której formą spotkałem się po raz pierwszy.
Wyjątkowość kołocza śląskiego podkreśla również wiążąca się z nim tradycja weselna. Otóż para młoda przed uroczystością zwykła obdarowywać rodzinę, bliskich i sąsiadów własnoręcznie upieczonym kołoczem, co nazywa się posyłką lub rozdawką. Rozmawiając z rodowitymi Ślązakami, dowiedziałem się, że tradycja chodzenia z kołoczem jest ciągle aktualna i odbierana jako wyraz wysokiej sympatii. Kołocz na śląskich stołach pojawiał i pojawia się nadal także podczas innych wzniosłych uroczystości — dożynek, komunii, stypy, czy podczas Świąt Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy. Obecnie ten charakterystyczny wypiek jest certyfikowany przez Unię Europejską, a członkowie stowarzyszenia: Konsorcjum Producentów Kołocza Śląskiego czuwają nad tym, aby tradycyjna receptura była zachowana i chroniona prawnie.
ZACISZNE MIEJSCE NAD JEZIOREM TURAWSKIM
Jeśli do Pawłowic lub do Moszny Wam daleko, to z pewnością warto wybrać się do Turawy leżącej tuż nad Opolem. To pełne spokoju miejsce wraz z jeziorem Turawskim ukrytym w Borach Stobrawsko-Turawskich jest z pewnością idealnym rozwiązaniem dla pragnących spokoju i ukojenia nerwów. Ja nocleg w Hotelu Zacisze położonym nad brzegiem jeziora wspominam bardzo miło i mimo napiętego harmonogramu zdołałem tam odpocząć. W dodatku kuchnia oczywiście serwuje śląskie specjały, takie jak choćby klasyczna rolada z modrą kapustą i kluskami.
NIE SAMYM JEDZENIEM CZŁOWIEK ŻYJE, CZYLI Z WIZYTĄ U DINOZAURÓW
Jeżeli przez kaloryczną śląską strawę poczujecie się ociężali, to warto spalić nieco kalorii w JuraParku Krasiejów. Jest to nie tylko park rozrywki, ale i muzeum paleontologiczne. W dodatku ciągle żyjące, bo teren wykopalisk jest cały czas aktywny. Ścieżka, na której można obserwować onegdaj żyjące gady w skali 1:1, liczy w sobie kilka kilometrów, więc z pewnością po jej przejściu zdążycie jeszcze zgłodnieć.
STOLICA OPOLSZCZYZNY JEST TEŻ WARTA ODWIEDZENIA
Na deser warto jeszcze wspomnieć o stolicy Opolszczyzny — Opolu. Miejscu traktowanym przeze mnie, jak i chyba przez większość osób, dotychczas po macoszemu. Dla mnie Opole zawsze było miastem, przez które tylko przejeżdżałem po drodze do Krakowa lub Warszawy. Tym razem miałem okazję się w nim zatrzymać na chwilę dłużej. I nie żałuję. Stare miasto zachwyca ładnymi kamieniczkami z charakterystycznymi cylindrycznymi wykuszami i neorenesansowym ratuszem zbudowanym na wzór florenckiego pałacu Vecchio. Inne miejsca warte uwagi to Kościół katedralny Świętego Krzyża — miejsce pochówku piastów opolskich, czy Muzeum Piosenki Polskiej. W tym ostatnim można naprawdę spędzić cały dzień. Poszukiwaczom Opolszczyzny od kuchni mogę zaś polecić Hotel Szara Willa, w którym restauracja serwuje słynne żeberka z panćkrautem (kapustą kiszoną zasmażaną z ziemniakami, zwaną również ciapkapustą).
Na sam koniec pragnę jeszcze podziękować: Opolskiej Regionalnej Organizacji Turystycznej za zaproszenie mnie na tę fantastyczną kulinarną podróż, Pani przewodnik Ninie Bober, która podczas całej wizyty opowiadała nam wysmakowane historie i anegdoty o Opolszczyźnie, wszystkim restauratorom i osobom, które nas ugościły i uczyniły z tej wycieczki prawdziwą trzydniową ucztę oraz oczywiście uczestnikom, których towarzystwo wprawiło mnie w wyborny nastrój. A Was, moi Drodzy Czytelnicy, pozostaje mi tylko zaprosić do podążenia szlakiem Opolski Bifyj i sprawdzenia na własnych językach, jak smakuje Opolszczyzna!
„Europejski Fundusz Rolny na rzecz Rozwoju Obszarów Wiejskich: Europa inwestująca w obszary wiejskie”
Za treść artykułu odpowiada Łukasz Majchrowski Instytucja Zarządzająca PROW 2014-2020 – Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi Operacja współfinansowana jest w ramach Schematu II Pomocy Technicznej Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2014-2020
12 komentarzy
Świetna ta wycieczka, naprawdę zazdroszczę! Widziałam z niej relację z Kuchni + i tak coś mi się wydawało, że Ciebie tam widziałam 😉
Haha, tak, mnie, mnie! 😀 Szkoda tylko, że nikt ze mną nie chciał tam przeprowadzić wywiadu n/t tego, jak mi smakowała opolska kuchnia! Bo bym mógł powiedzieć, że bardzo 😀
Super artykuł z mnóstwem interesujących informacji, a do tego piękne zdjęcia. Wow! 🙂
Bardzo jest mi miło! Dziękuję! 😉
Ciekawy artykuł, smakowite miejsca 🙂 Chętnie wpadłabym spróbować "kołocza" z pałacowej kuchni 🙂
Z pewnością warto! Kołocz jedzony w pałacu smakuje jeszcze lepiej niż w jakimkolwiek innym miejscu 😀
Jak zwykle bardzo ciekawie opisane przez Ciebie miejsca, które dobrze znam, chociaż nie miałam jeszcze okazji odwiedzić wszystkich restauracji, które opisujesz. Na pewno zajrzę do restauracji w Kluczborku i do Pawłowic, bo tam często bywam. Bardzo fajny artykuł!
Ogromnie się cieszę, że artykuł przypadł Tobie do gustu i że znalazłaś w nim coś nowego również dla siebie 😉
Kluczbork bardzo, ale to bardzo polecam, bo szef kuchni jest niesamowicie utalentowany! Jadłem tam najlepszy żur w swoim życiu i myślę, że trudno będzie komukolwiek go pobić. 🙂
Wspaniała kulinarna przygoda! Na pewno będzie co wspominać 😉 Chętnie odwiedzę któreś z polecanych przez Ciebie miejsc jeżeli będę odwiedzać Opolszczyznę 🙂
To prawda! To była przepyszna wycieczka 😉 I bardzo mocno zachęcam – ja zostałem miło zaskoczony tym, jak smakuje Opolszczyzna 😉
Świetna relacja! Wspaniałe dania, piękne zdjęcia. Tej kuchni nie znam wcale, a dzięki Tobie mogłam sobie choć trochę wyobrazić jak niesamowicie smakuje 😀
Bardzo dziękuję! Dla mnie również była dotąd nieznana, więc tym bardziej jest mi bardzo miło, że mogłem trochę Ci ją przybliżyć 😉