Z Porto nie od razu było mi po drodze. Tak, jak Lizbonę pokochałem całym sercem od pierwszego dnia (i musiałem do niej jeszcze szybko wrócić), tak moja relacja z drugim największym miastem Portugalii potrzebowała trochę czasu, aby dojrzeć. Myślę, że jest to trochę paralela do wina, które leżakuje w tamtejszych caves (piwnicach). Z czasem mężnieje, nabiera smaku i staje się prawdziwą gratką dla wytrawnych smakoszy; tudzież w tym wypadku podróżników. Długo też zajęło mi zabranie się za sam przewodnik. Za każdym razem będąc w Lizbonie, spisywałem wiele informacji na bieżąco, zaś chodząc po ulicach Porto, patrzyłem na wszystko z pewnym dystansem, czekając na moment, w którym wpadnę w zachwyt. Nie chodzi tutaj o to, że mi się nie podobało, bo nie brakuje tutaj pięknej architektury, wszędobylskich azulejos (chyba nawet są bardziej zachwycające niż te w Lizbonie), smacznego jedzenia i przesympatycznych Portugalczyków (tutaj ludzie są jeszcze bardziej otwarci niż w stolicy), ale jakoś zabrakło mi tego czegoś, co spowodowałoby, że okrzyknę Porto absolutnym miejscem must visit. Po powrocie już chyba wiem, czy to jest spowodowane. Porto jest po prostu dla mnie za małe! W Lizbonie każda z większych dzielnic ma w sobie coś niepowtarzalnego i odmiennego. Przechodząc z jednej do drugiej, czujemy się jakbyśmy przenosili się w inne miejsce. Dodatkowo te majestatyczne wzgórza i wszędobylskie schody sprawiają, że miasto zapiera dech w piersiach. Porto jest znacznie mniejsze i trochę przypomina mi mój Wrocław, który da się zwiedzić w jeden dzień. Ja wiem, że jestem może nietypowym podróżnikiem, bo przejście 30 km dziennie to dla mnie norma. Dlatego zwiedzając Porto pierwszego dnia, doznałem małego zawodu, że już w sumie wszystko zobaczyłem, a nawet nie nadeszła pora kolacji. Dlatego trzeba tutaj podjąć nieco inną taktykę i dawkować sobie miasto małymi partiami: niespiesznie podziwiać, zwiedzając liczne zakamarki i popijać porto przy każdej możliwej okazji.
Jeszcze zanim zaczniemy odliczanie 10 rzeczy, które każdy foodie musi zrobić w Porto, winien Wam jestem mały wstęp odnośnie jedzenia, bo w końcu o tym jest ten przewodnik. W tym mieście u ujścia rzeki Douro kuchnia jest dużo prostsza niż w stolicy. Jest kilka dobrych restauracji z wykwintnym jedzeniem, jak choćby Tapisco słynnego szefa Henrique Sá Pessoa, ale ogólnie królują tutaj tosty i kanapki. Już chyba o tamtejszej gastronomii niekoniecznie wysokich lotów świadczy fakt, że najpopularniejszym daniem jest Francesinha, czyli francuzeczka, która jest portugalską odpowiedzią na croque monsieur. Na szczęście kuchnia nadrabia owocami morza, o które o dziwo w samym Porto trudno, ale w pobliskim Matosinhos możecie szykować się na prawdziwą ucztę! Jest jednak coś, co jest prawdziwą kartą przetargową — mowa oczywiście o winie, z którego miasto słynie. Gotowi na smakowity przewodnik po Porto? To ruszamy!
1. Pić Porto. Najlepiej każdego dnia.
Być w Porto i nie pić porto każdego dnia, to jak być nad morzem i nie chodzić codziennie na plażę! Zwyczajnie nie wypada! Wino to zdecydowanie najlepsze, co można spróbować w tym mieście. W trakcie zwiedzania warto robić sobie przerwy i kosztować tamtejszych portwajnów, a jest ich tyle, że trzeba tę przyjemność dawkować. Każde inne, każde dobre. 🙂 W szczególności warto zwrócić uwagę na porto białe (mało popularne w Polsce) i różowe (nowa odmiana), które są znacznie lżejsze i bardziej rześkie.
Czym różni się porto od zwykłego wina?
Przede wszystkim procesem produkcji. Fermentacja winogron jest wstrzymywana za pomocą spirytusu; stąd wyższa ilość %, ale również słodszy smak, bo naturalny cukier z winogron zostaje zachowany. Tak przygotowane wino leżakuje w beczkach przez kilka lub nawet kilkadziesiąt lat, zanim zostanie zabutelkowane. Rodzaj gatunku porto głównie zależy od okresu dojrzewania i tak rozróżniamy:
- Ruby — słodkie, mocno czerwone wino kupażowane o silnym owocowym aromacie, przechowywane przez około 2 lata w dużych dębowych beczkach;
- Tawny — bardziej wytrawne, korzenne i cięższe, leżakujące w mniejszych beczkach przez minimum 3 lata, a często nawet kilkadziesiąt;
- Vintage — niekupażowane wino z najlepszych roczników, przechowywane po 2-letnim okresie dojrzewania w butelkach.
Oczywiście możemy rozróżnić jeszcze wiele innych podgatunków porto, ale to już chyba temat na osobny wpis. 😉
2. Wybrać się do caves w Vila Nova de Gaia na degustację Porto.
Wino to zdecydowanie temat kluczowy tego przewodnika po Porto! Dlatego, zanim zajmiemy się jedzeniem, warto poświęcić jeszcze moment na zapoznanie się z tamtejszymi trunkami. Wiele osób zastanawia się pewnie skąd porto w Porto? W końcu to miasto, więc skąd wzięły się tam wina? Otóż dla mniej wtajemniczonych krótkie wyjaśnienie. Winogrona, z których produkuje się porto, uprawiane są w regionie Alto Douro w górze rzeki Douro. Po zbiorach są one miażdżone i poddawane wstępnej fermentacji na miejscu. Po wzmocnieniu wina za pomocą aguardente (spirytusu produkowanego również z winogron) są one przechowywane jeszcze zwykle w winnicach, aby na wiosnę dojrzewać w caves (piwnicach) w Vila Nova de Gaia, znajdującej się po drugiej stronie Porto. Dawniej do transportu wykorzystywało się łodzie zwane rabelo; obecnie stanowią one jednak raczej funkcję dekoracyjną. W Vila Nova de Gaia znajduje się kilkunastu czołowych producentów porto, m.in.: Sandeman, Offley, Ferreira, Cockburn’s, Kopke, Calém, Taylor’s, czy Graham. Będąc na miejscu, koniecznie trzeba odwiedzić chociaż jednego z nich. Ja nie namawiam do żadnego konkretnego, bo być może macie ulubioną markę. Jeśli jednak nie, to zapoznajcie się z ofertą z każdego z nich. Większość oferuje oprowadzenie po caves z przewodnikiem zakończoną degustacją. Ceny wahają się w granicach 10-20 €.
Taylor’s
Taylor’s to jeden z najbardziej znanych i najstarszych producentów porto. Grubo ponad 300 lat historii oraz fakt, że są wyłącznym dostawcą Jej Królewskiej Mości Elżbiety II, sprawiły, że chciałem się dowiedzieć, czym raczy się brytyjska rodzina królewska. 😉 Zwiedzanie Taylor’s kosztuje 15 €. W tej cenie otrzymujemy audioprzewodnik w kilku językach (nie ma polskiego), dowolną ilość czasu na zwiedzanie caves oraz degustację dwóch gatunków wina porto w pobliskim ogrodzie. Trochę brakowało mi tutaj przewodnika z prawdziwego zdarzenia, jednak otrzymujemy w zamian pewną wolność i możemy przechadzać się po winnicy w swoim tempie, oglądać wszystko na spokojnie.
3. Pożreć Francesinhę.
Francesinha to chyba najbardziej absurdalna rzecz, jaką jadłem. Mięsny jeż przy niej nie wydaje się już aż tak groteskowy. 🙂 Pod tą filigranową nazwą kryje się prawdziwa bomba kaloryczna, a polski schabowy smażony na smalcu i podany z kapustą ze skwarkami ze słoniny wydaje się bardziej fit. Portugalczycy zazdrościli francuzom tak bardzo kanapki croque monsieur, że postanowili ją trochę podtuczyć i stworzyć danie, przy którym dietetycy łapią się za głowę. Czemu? Ależ z przyjemnością wyjaśniam! Oryginalna francesinha składa się z dwóch kromek pieczywa tostowego przełożonego całym wachlarzem mięs: wędzoną paprykową kiełbaską (linguiça), surową białą kiełbasą (salsicha fresca), szynką gotowaną (fiambre) oraz stekiem wołowym (bife de carne de vaca). Ale to nie koniec! Kanapka przykryta jest solidnym kożuchem z sera żółtego, które zdobi na wierzchu jajko, zalana piwnym sosem i podana, żeby tego było mało, z frytkami!
Będąc w Porto, skusiłem się na francuzeczkę dwa razy. Pierwszym razem pełen niepewności, a z drugim z pełną premedytacją, bo fransesinha okazała się być szokująco dobra (chociaż umówmy się — co zapieczone pod żółtym serem jest niedobre?). Abstrahując już od tego, czy portugalska wersja croque mandame stanie się Waszym ulubionym daniem, to odwiedzając Porto nie wypada jej chociaż raz nie spróbować. Ba! Nawet trudno jest tego nie zrobić, bo serwują ją praktycznie w każdej knajpie. Za około 10 € macie zagwarantowane wyżywienie na cały dzień. 😉 Dwa najsłynniejsze lokale serwujące francesinhę to Café Santiago i Café Santiago F, o których więcej napisałem w kolejnej części przewodnika: Gdzie zjeść? Przegląd najlepszych restauracji, barów i kawiarni w Porto.
4. Pójść na zakupy do Mercado do Bolhão.
Mercado do Bolhão to największe targowisko w Porto. Niestety ten piękny neoklasycystyczny budynek z 1839 roku, w którym się mieści, jest obecnie w gruntownym remoncie i otacza go niebieski płot, który zasłania praktycznie całą elewację. Dlatego oprócz jednej dekoracji, znajdującej się na szczycie wejścia na targ, nie udało mi się go sfotografować.
W tym momencie w odległości kilkuset metrów w leżącej nieopodal galerii handlowej znajduje się Mercado Temporário do Bolhão — tymczasowy targ. Nie ma on niestety tak wspaniałej atmosfery, jak mój ulubiony Mercado da Ribeira w Lizbonie, ale z pewnością warto wpaść na chwilę i zobaczyć te wszystkie morskie stwory, egzotyczne owoce, stoiska uginające się od solonego dorsza i kupić sardynki na pamiątkę. Targ w oryginalnej lokalizacji ma być otwarty ponownie po renowacji w maju 2020.
5. Pojechać na owoce morza do Matosinhos.
Do Matosinhos warto wybrać się ze względu na dwie rzeczy: dużą szeroką plażę, na której można odpocząć od ciasnych uliczek przepełnionych turystami i jedne z najlepszych owoców morza w całej Portugalii. To portowe miasto położone około 20-30 minut drogi komunikacją miejską od centrum Porto słynie z doskonałej kuchni. Na rozciągającej się niedaleko od plaży Rua Heróis de França znajdziemy kilkanaście restauracji specjalizujących się w grillowaniu świeżo złowionych ryb i owoców morza. Nie byłoby w tym pewnie nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że cały proceder ten odbywa się na ulicy! W porze kolacji tak tam pachnie, że nie można przejść obok obojętnie. W swoim życiu jadłem owoce morza w różnych miejscach, ale steki z kalmarów z krewetkami i ośmiornica, które tam próbowałem, były jednymi z najlepszych. Oczywiście wszystkie dania podaje się à lagareiro (skąpane w oliwie), ale są one tak dobre, że kto by się tym przejmował. 😉 Ach i te batatinhas assadas — pieczone ziemniaczki obok. Dla tych smaków warto właśnie wsiąść w najbliższy samolot do Porto.
6. Pójść coś zjeść w Mercado Beira-Rio w Vila Nova de Gaia.
Po degustacji porto w licznych caves w Vila Nova de Gaia warto wybrać się do Mercado Beira-Rio i coś przekąsić. To taka namiastka Mercado da Ribeira w Lizbonie. Oczywiście wybór nie jest tak wielki, ale można znaleźć kilka ciekawych stoisk z portugalskim petiscos, z presunto, daniami z dorsza, serami, brigadeiro (brazylijskimi winami), czy serwującymi wino (jeśli nadal Wam za mało). 😉 Mercado Beira-Rio to dobre miejsce, żeby odpocząć od zwiedzania, a wybór 16 smakowitych stoisk sprawi, że każdy znajdzie coś dla siebie.
7. Napić się vinho verde.
Vinho verde to moja największa miłość. Porto jest wspaniałe, ale zwykle jeden kieliszek mi wystarczy, zaś vinho verde mógłbym pić cały czas od rana do nocy. Celowo nie wspomniałem o nim podczas przewodnika po Lizbonie, bo zielone wino pochodzi z regionu Minho, leżącego dokładnie nad samym Porto. Co w vinho verde takiego niezwykłego? Fakt, że butelkuje się je od razu po zbiorach. Dzięki czemu jest lekkie, orzeźwiające, lekko gazowane i kwaskowe. Mocno schłodzone smakuje wprost wspaniale. Dodatkowo to jedno z tańszych win, ponieważ nie jest przeznaczone do leżakowania, tylko szybkiej konsumpcji podobnie jak Beaujolais Nouveau. Najlepsze moim zdaniem jest to ze szczepu Alvarinho. Jest idealnym dopełnieniem ciepłego letniego wieczoru z widokiem na Torre dos Clérigos.
8. Pojechać do Aveiro po Ovos Moles.
Ovos moles to po pastéis de nata to mój ulubiony portugalski słodycz. Podobnie, jak najpopularniejsze ciastka powstały one w klasztorach, gdzie białka jaj wykorzystywało się do krochmalenia habitów, a żółtka trzeba było jakoś spożytkować. W ten oto sposób w każdym regionie Portugalii możemy spotkać inne łakocie bazujące na jajkach utartych z cukrem.
Skąd wzięły się ovos moles?
Legenda głosi, że jedna z zakonnic została zmuszona do postu, ponieważ została ukarana przez Matkę Przełożoną za popełnienie grzechu obżarstwa. Jednakże była zacięta i postanowiła nie słuchać rozkazu, poświęcając się mieszaniu jajek z dużą ilością cukru. Przyłapana na gorącym uczynku, ukryła miksturę w waflach na stole. Następnego dnia uważano, że był to cud, ponieważ rankiem w kuchni pojawił się cukierek tak doskonały, że mógł go jedynie zesłać sam Bóg.
Niezależnie czy to była prawda, czy też nie, to ovos moles potrafią zachwycić niejednego łasucha. Smakiem przypominają kogel-mogel o konsystencji puddingu, zamknięty w opłatku, który zwykle przybiera marinistyczne kształty. Mimo tej słodkiej prostoty, jest w nich coś absolutnie uzależniającego.
Oryginalne ovos moles pochodzą z domu Marii da Apresentação da Cruz, Herdeiros, która dostała przepis właśnie od zakonnicy ze wspomnianej legendy i przekazała go kolejnym pokoleniom. Produkowane są one w tym samym miejscu nieprzerwanie od 1882 roku znajdziemy przy Rua Dom Jorge de Lencastre w Aveiro, gdzie 83-letnia Dona Silvina da Silva Raimundo kontynuuje dzieło Marii. Oczywiście można je także zjeść w innych miejscach i są one przywożone nawet do Pingo Doce na terenie Porto, ale wypad do Aveiro uważam za obowiązkowy ze względu na piękne miasto, przypominające portugalską Wenecję, ale o tym już więcej w kolejnej części przewodnika: Co trzeba zobaczyć? Alternatywny przewodnik po Porto i okolicach.
9. Zjeść chociaż raz Pastel de Bacalhau.
Z Portugalią kojarzy mi się przede wszystkim jeden zapach — dorsza! Do jakiego sklepu, czy restauracji nie wejdziecie, od razu poczujecie zapach bacalhau — solonego, suszonego dorsza, ale robią z niego czasem tak pyszne rzeczy, jak pastéis de bacalhau — rodzaj krokietów z ziemniakami smażonych na głębokim oleju. Niby można je spotkać w całej Portugalii, ale najlepsze jadłem właśnie w Porto w Casa Portuguesa do Pastel de Bacalhau. Miejsce to jest szalenie turystyczne, ale pastéis robią znakomite: chrupiące z zewnątrz, puszyste w środku i wypełnione kremowym ciągnącym się serem Serra da Estrela. Co tu dużo mówić — trzeba ich spróbować!
10. Kupić konserwy na pamiątkę w Casa Oriental.
Casa Oriental została założona w 1910 roku obok Torre dos Clérigos. Jej początki były związane ze sprzedażą produktów z dalekowschodnich i afrykańskich kolonii. Kawa, czekolada i herbata sprzedawane tam od początku XIX wieku są nadal widoczne na fasadzie budynku. Jeszcze do niedawna istniał tam słynny sklep spożywczy, lecz obecnie znajduje się sklep z sardynkami A Conserveira Do Porto przypominająca mi lizbońskie Mundo Fantástico das Conservas Portuguesas. A tak serio to polecam kupić konserwy gdzie indziej. Choćby na Mercado do Bolhão, gdzie jest taniej lub w innym nieturystycznym sklepie, ale zobaczyć samą Casę Oriental zdecydowanie warto!