Mówi się, że pierwszych chwil się nie zapomina. Odnosząc się tylko do blogosfery, pamiętam te wszystkie miłe (i niemiłe) wydarzenia, które przytrafiły mi się po raz pierwszy – pierwszy post, pierwszy komentarz, pierwsze słowa uznania, pierwszy hejt, pierwsze dary losy, pierwsze zaproszenie na event i pierwsze wyjście z wirtualnego świata do ludzi. Jednak żadna z tych sytuacji nie odcisnęła tak głębokiego śladu w mojej pamięci, jak See Bloggers. Oczywiście, mam świadomość, że wszystko jeszcze jest na świeżo. Przecież konferencja odbyła się dopiero tydzień temu, więc nawet teraz, pisząc ten post, pamiętam wszystko minuta po minucie (może nie licząc samej Havana Night – open bar zrobił swoje). Ale jednak; ten pierwszy dla mnie meeting polskich blogerów będzie na zawsze tym, o którym z łezką w oku będę wspominał i do którego będę przyrównywał kolejne.
REFLEKSJE (TAK NIETYPOWO) NA POCZĄTEK
Gdy niecałe półtora roku temu założyłem tego bloga, nie myślałem, że ta spontaniczna decyzja na tyle wpłynie na moje tu i teraz, że stanie się nie tylko wirtualną przygodą związaną z chęcią dzielenia się z innymi czymś, co sprawia mi olbrzymią frajdę, ale także będzie punktem zaczepienia do kolejnych wydarzeń, które dzieją się i dopiero mają nastąpić w moim życiu. See Bloggers zmusiło mnie do pewnej refleksji mnie jako blogera. Przestałem być tylko i wyłącznie skromnym przewodnikiem w zaciszu mojej kuchni, a stałem się częścią tej (nie tylko) wirtualnej społeczności, która tworzy treści, inspirujące innych. Poczułem ogromną dumę z tego, co robię, a jednocześnie zdałem sobie sprawę, jak jeszcze wiele nauki i pracy jest przede mną. See Bloggers zarówno zmotywowało mnie do działania, jak i uświadomiło, że moja pasja stała się nie tylko sposobem na wyrażanie siebie, ale i na poznawanie ludzi, którzy tak, jak ja są zdrowo zakręceni na tym samym punkcie. Ta konferencja stała się dowodem na to, że założenie food² było jedną z najlepszych decyzji w moim życiu, a blogowanie powoli przestaje być dla mnie tylko formą wyrażania siebie, a staje się sposobem na życie.
O RETY, O RETY, SEE BLOGGERS PO RAZ TRZECI!
Do rzeczy! Mimo że dla mnie była pierwsza taka konferencja, to samo See Bloggers miało już miejsce po raz trzeci. Według nowo poznanych blogerów, ta edycja była przeprowadzona z największym rozmachem. Wszystkiego było dużo – nawet znacznie więcej niż jesteście sobie w stanie sobie wyobrazić. Prelekcje, warsztaty, atrakcje, spotkania ze sponsorami, konkursy, gratisy rozdawane na każdym kroku i wszelkiego rodzaju umilacze czasu, które miały za zadanie połączyć przyjemne z pożytecznym. Prawdę mówić, gdyby nie wcześniejsze zapisy na zajęcia i opublikowana z wyprzedzeniem agendy, to z pewnością zagubiłbym się w gąszczu tych wszystkich atrakcji. Jednak pod tym względem organizatorom nie można było niczego zarzucić – wszystko było dobrze zaplanowane tak, aby każdy bloger miał wypełniony po brzegi terminarz. Jedynym minusem był fakt, że nie można się było rozdwoić (a może i nawet roztroić), ponieważ w czasie uczestnictwa na jednych warsztatach, uciekał na przykład szalenie interesujący wykład. No ale cóż: c’est la vie – nie można mieć wszystkiego naraz.
Po zameldowaniu się w Pomorskim Parku Technologicznym nie witano nas chlebem i solą, jednak nie można było zarzucić tradycyjnej gościnności. Każdy z uczestników dostał torbę z souvenirami od sponsorów. Upominki każdy lubi – wiadomo, jednak fakt, że nie były one dostosowane do płci uczestników, wprowadził niejednego faceta w konsternację. Długo się zastanawialiśmy nad alternatywnym sposobem wykorzystania podpasek i doszliśmy do wniosku, że do wycierania kurzu będą jak znalazł. Ponadto każdy z uczestników otrzymał identyfikator z imieniem i nazwiskiem i tu niestety duży minus dla organizatorów za brak nazw blogów na plakietkach. Bo o ile same blogi pamiętam, to niekoniecznie jestem w stanie przypomnieć sobie nazwisk wszystkich autorów, którzy (notabene) piszą często pod pseudonimami.
FOTOGRAFIA KULINARNA OD KUCHNI
Pierwsze warsztaty, w których miałem przyjemność uczestniczyć, były przeprowadzone przez markę Olympus, reprezentowaną przez Sławomira Berskiego i szalenie sympatycznego fotografa – Jakuba Kaźmierczyka. Było to stanowczo spotkanie, od którego najwięcej oczekiwałem i myślę, że się nie zawiodłem ani trochę.
Kuba opowiedział nam o tajnikach kulinarnej fotografii reklamowej i o trikach w niej wykorzystywanych – takie smaczki to ja lubię! Zwrócił nam szczególną uwagę na częste błędy przez nas popełniane i sposoby prezentacji fotografowanych obiektów w taki sposób, aby były one jak najatrakcyjniejsze dla odbiorcy. Sprawy niby podstawowe, ale z drugiej strony często przez nas zaniedbywane. Kuba sprzedał nam również kilka fajnych patentów, mających sprawić, by nasze zdjęcia były znacznie bardziej apetyczne.
Spróbowaliśmy również sił w samodzielnym fotografowaniu. Olympus dał nam do wypróbowania jeden ze swoich podstawowych, ale za to bardzo gadżeciarskich modeli, a Kuba w między czasie tłumaczył nam tajniki ekspozycji i kompozycji w praktyce. Mimo że sam aparat nie powalił mnie na kolana, to jego funkcjonalność była naprawdę na wysokim poziomie – na przykład możliwość parowania sprzętu z telefonem komórkowym, umożliwiająca podgląd i zmianę parametrów wykonywanego zdjęcia, która całkowicie mnie kupiła. Fantastycznie było posłuchać głosu profesjonalisty i nauczyć się czegoś nowego. Sam Kuba swoimi opowieściami rozochocił nasze fotograficzne zapędy do tego stopnia, że wszyscy zatracili się w samodzielnym wykonywaniu zdjęć.
ZAKRAPIANY WYKŁAD O WHISKY
Wpadłem w sumie na niego przypadkiem, chcąc zapełnić przerwę pomiędzy zajęciami i jedno wiem na pewno – nie pożałowałem! Mateusz Zabiegaj wraz z marką Grants zabrał nas w fascynującą podróż po świecie whisky. Myślę, że nigdy nie spotkałem nikogo, kto o uisge beatha (gla. woda życia) wiedziałby aż tyle. Uczyliśmy się krok po kroku, jak wygląda cały proces uzyskiwania tego szlachetnego trunku. Począwszy od destylacji zacieru zbożowego po proces dojrzewania w drewnianych beczkach.
Największą jednak atrakcją wykładu była możliwość skosztowania różnych gatunkówwhisky. Dwóch przystojniaków w szkockich kiltach co rusz częstowało nas aqua vitae, wprowadzając uczestników w coraz większy błogostan. Ach, gdyby wszystkie wykłady na studiach wyglądały tak samo! Wiedza na pewno lepiej wchodziłaby do głowy.
WARSZTATY COOKINGOWE JAK Z FILMU
Rozluźniony i w nieco lepszym humorze ruszyłem na swoje pierwsze warsztaty cookingowe. Myślę, że prowadzącej – Pauliny Wnuk i jej smakowitego królestwa opartego na dziełach kinematografii nie trzeba nikomu przedstawiać, ale jeśli jednak ktoś ciągle żyje w tej słodkiej niewiedzy, to zapraszam na jej stronę.
Paulina przygotowała dla nas kilka kulinarnych niespodzianek. Nie dość, że sama po nocy upiekła dla nas bułeczki do mini burgerów, to przedstawiła bardzo atrakcyjne menu dla wszystkich mięsożerców. W kuchni było bardzo radośnie, a ja – jako jedyny rodzynek w żeńskim gronie – czułem się jak pączek w maśle. Na warsztatach wszystko byłoby git, gdyby nie fakt, że odwiedziło nas stado niewychowanych ludzi, którzy niepostrzeżenie zgarnęli nasz chleb oraz różne ingrediencje przeznaczone do gotowania i zrobili sobie z nich kanapki. Zachowanie to pozostawiam bez komentarza i tylko w ramach uwagi polecam organizatorom, by kolejne warsztaty cookingowe miały charakter zamknięty z ewentualną degustacją już przygotowanych dań.
Co by jednak nie powiedzieć Paulina dała radę i wspólnie przygotowaliśmy naprawdę niezłą szamę. Z warsztatów na pewno nikt nie wyszedł głody (tylko, co najwyżej wkurzony wyżej nadmienioną sytuacją).
HAWAJSKIE HAWAŃSKIE RYTMY, CO W KONSTERNACJĘ BLOGERÓW WPROWADZIŁY
Najfajniejszą częścią wszelkich spotkań z pewnością są imprezy. Ludzie się wtedy otwierają i są bardziej skłonni do integracji. A jeśli dodamy do tego również niekończący się napitek od Cydr Lubelski i Grant’s Whisky oraz karaibskie rytmy to mamy receptę na zabawę doskonałą. Organizatorzy stworzyli nam świetną atmosferę, a barmani rozpieszczali nas do granic możliwości. Wszyscy bawili się znakomicie.
Jednym mankamentem był fakt, że nie każdy widzi różnicę między Havaną a Honolulu i nawet sami organizatorzy zafundowali nam girlandy z kwiatów w stylu tiki. Ale cóż, sam byłem nie lepszy i przed samą imprezą zrezygnowałem z mojego niewygodnego, acz kubańskiego przebrania…
*By nie niszczyć naszego dobrego wizerunku, zdjęcia z imprezy zostaną naszą słodką tajemnicą. 😉
KUCHNIA DLA DUSZY I CIAŁA
Następnego ranka, lekko nieprzytomny udałem się z powrotem do Pomorskiego Parku Technologicznego. Po kilku filiżankach kawy i zdrowym śniadaniu z belVitą miałem dość energii, by wziąć udział w kolejnych warsztatach kulinarnych. Poprowadził je Krzysztof Szczęsny z Gdyńskiego bistro Feed My Soul, a pomagał mu Piotr Steblik. Były to stanowczo najlepsze i najbardziej inspirujące warsztaty kulinarne, w których dane mi było uczestniczyć.
Główną myślą, która przyświecała Krzysztofowi, było zdrowe i porządne nakarmienie grupy 30 osób za 80 zł i co by nie powiedzieć udało się to w 100%. Nad menu figurowała również idea monosmaków, czyli potraw bazujących na niewielu składnikach tak, aby wydobyć z nich, jak najwięcej smaku. Przygotowaliśmy dwa niesamowicie proste dania z sezonowych warzyw – zupę z zielonego groszku oraz makaron z pesto z czerwonej kapusty. Ten pyszny minimalizm okazał się kluczem do sukcesu. Dania były nieprzegadane, karmiły zarówno oczy (niesamowite kolory!), jak i ciało oraz wprowadziły nas w prawdziwy błogostan.
Na przygotowanie deseru niestety czasu zabrakło, ale nasi kulinarni mentorzy byli na to przygotowani i zawczasu upiekli dla nas dwa pyszne i zdrowe (bo bez dodatku mąki, nabiału i cukru ciacha): czekoladowe z bananami i kokosowe z truskawkami. Oba na spodzie z kaszy jaglanej i wiórków kokosowych.
Po warsztatach z Feed My Soul w