Kiedyś, rozmawiając z João de Sousa, opowiadał on, jak Portugalczycy każdego ranka przemierzają promami o poranku estuarium Tagu, żeby dostać się do pięknej Lizbony, a wieczorem wrócić znów do Almady. Drugi brzeg obserwujemy zwykle tylko z licznych miradouros (punktów widokowych), spoglądając na olbrzymi pomnik Jezusa — Cristo Rei. Rzadko kto, pomijając mieszkańców, zapuszcza się na drugi brzeg Tagu. Almada to taka lizbońska noclegownia i pomijając pomnik niczym z Rio de Janeiro i trochę ładnej zabudowy (ale przecież nie brakuje jej po drugiej stronie), ciężko znaleźć dobry powód, żeby tam się zapuszczać. Przynajmniej ja tak myślałem… Zachęcony przez Phila Rosenthala i jego program Somebody Feed Phil, który obejrzałem na Netflixie przed drugą wyprawą do Lizbony, znalazłem bardzo dobry powód — restaurację Ponto Final, o której Wam już wspomniałem w Przeglądzie najlepszych restauracji w Lizbonie.
Restaurante Ponto Final znajduje się na końcu świata, w miasteczku Cacilhas — starej części Almady. Dawniej to portowe miasto o przemysłowej przeszłości tętniło życiem. Istniały tutaj liczne fabryki przetwórstwa rybnego, jedna z największych w Europie stoczni remontowych, która zmieniła krajobraz i zmusiła do powstania ogromnej skarpy, a także liczne magazyny, które składowały produkty dla mieszkańców Lizbony. Wraz z wybudowaniem Mostu 25. Kwietnia, a później mostu Vasco da Gamy rola Cacilhas powoli traciła na znaczeniu. Transport zamiast na wodzie, zaczął odbywać się po nowym moście i tak z początkiem XXI wieku Almada stała się dużą noclegownią Lizbony.
Żeby dojechać do Cacilhas, należy albo przeprawić się promem z dworca Cais de Sodré, albo pojechać do Pragal pociągiem przez Most 25. Kwietnia, a później dojechać już metrem naziemnym. Najlepiej zatrzymać się przy stacji São João Baptista i przejść się przez stare zakątki Almady. Do Restaurante Ponto Final, która znajduje się nad brzegiem Tagu, można dotrzeć albo zjeżdżając windą Boca do Vento albo schodząc schodami. Obie opcje są równie świetne, bo czeka nas fantastyczny widok na Lizbonę. Mnie jednak oczarowała opcja piesza, opuszczone domy, skrywające w oknach fragmenty miasta oczarowują. Gdy jednak dojdziemy już do Ponto Final, szczęka opadnie nam do samej ziemi i ciężko będzie ją pozbierać.
Zobaczymy żółte stoły i krzesła ustawione na betonowym molo bez żadnych zabezpieczeń. Siadając przy jednym z nich, z lekką dozą nieufności, będziemy zachwycać się zapierającą dech w piersiach panoramę Lizbony, obserwować sunące po Tagu statki i obrywać mocniejszymi falami roztrzaskującymi się o brzeg, które co jakiś czas będą nas ochładzać. Nie będzie się nam nawet chciało myśleć, co zamówić tylko sączyć vinho verde albo porto i cieszyć się chwilą. Jednak w pewnym momencie kelner przyniesie nam kartę, wypełnioną po brzegi portugalskimi przysmakami i już wtedy będziemy mieli problem, co zamówić. Żeby nie umrzeć z głodu, kelner przyniesie nam petiscos. Tutaj ważna uwaga — są one dodatkowo płatne i jeśli nie mamy na nie ochoty, to trzeba grzecznie odmówić. Jednak wspaniały queijo de ovelha curado Alentejano — owczy ser, pica pau — smażone kąski wieprzowiny i oliwki, mogą sprawić, że przyjedzie nam to z trudnością. Dlatego lepiej domówić do tego wino i zapomnieć o bożym świecie.
Restaurante Ponto Final słynie przede wszystkim z Arroz de Tamboril, czyli potrawki z ryżu i żabnicy — to jedyna w swoim rodzaju potrawa, której tak, jak wspominałem w 10 rzeczy, które każdy foodie musi zrobić w Lizbonie, po prostu trzeba spróbować. To jedna z najwspanialszych smakowo i zarazem z najobrzydliwszych z wyglądu (sic!) ryb. Koszt takiego kociołka, którym mogą się najeść do syta 2 osoby to 40 €. Przyniosą ją nam w glinianym naczyniu, w którym potrawa będzie jeszcze wrzała. Nie wiedząc, że arroz de tamboril to tak syte danie na przystawkę zamówiłem jeszcze talerz wyśmienitych krewetek z sokiem z pomarańczy — Camarões à Passa-me Outro. Portugalska nazwa dużo nam podpowiada, bo od tych krewetek trudno się oderwać i będziemy chcieli kolejną i kolejną, aż wszystkie znikną z talerza. Mimo że na deser miejsca już nie miałem, to nie mogłem odpuścić sobie specjalności Restaurante Ponto Final, którą jest sericá — rodzaj bardzo słodkiego omletu z cynamonem i skórką pomarańczową, pieczonego w piecu i podanego z doce de ameixa — powidłami śliwkowymi. Po takim posiłku z pewnością nie będzie nam się chciało ruszać, dlatego warto jeszcze napić się kawy i spokojnie nacieszyć się tym pięknym miejscem. Później warto wybrać się na spacer przez betonowy brzeg w stronę Cacilhas. Zobaczymy tam opuszczone fabryki i magazyny, liczne graffiti i latarnię. Później możemy wrócić promem do Lizbony.
Ceny Restaurante Ponto Final nie są wygórowane, biorąc pod uwagę widoki, wielkość porcji i smak tych dań. Za posiłek dla 2 osób (4 przystawki, danie główne, wino i deser), którym najadłyby się również 4, zapłaciłem 90 €, jednak wybrałem chyba najdroższe potrawy z karty. Spokojnie można się zmieścić w 40 € i najeść do syta, a widoki, które nas tam czekają, są warte wszystkich pieniędzy! Uważam, że będąc w Lizbonie, do Ponto Final trzeba zajrzeć koniecznie i niech ta długa droga na drugi brzeg Was nie przestraszy. 😉