O tym, żeby pojechać do Izraela — ojczyzny hummusu marzyłem już od dawna. Kuchnia Bliskiego Wschodu pełna aromatycznych przypraw, bakłażanów, granatów i ciecierzycy jest jedną z moich ulubionych. Bardzo chciałem poznać zapach tamtejszych bazarów oraz smak ulicznego jedzenia, o którym tyle już słyszałem. Tani lot, na który przypadkiem natrafiłem, spowodował spontaniczną decyzję i pod koniec listopada wyruszyłem na podbój Tel Avivu, by przygotować kolejny kulinarny przewodnik.
Tel Aviv to bardzo młode miasto. Jego historia rozpoczęła się na początku XX wieku wraz z drugą aliją (masową imigracją Żydów do Palestyny), kiedy to zaczęto stawiać żydowskie osiedla w pobliżu Jafy — arabskiego miasta portowego istniejącego już od starożytności. Tel Aviv rozrósł się w latach 40. podczas 5. aliji, gdy żydowscy architekci niemieckiego pochodzenia zaczęli budować miasto w duchu Bauhausu (należałoby tutaj wspomnieć, że jest to największe skupisko architektury w tym stylu na świecie). W 1949 roku Tel Aviv wchłoną Jafę, a w latach 60. zaczęły tu powstawać pierwsze wieżowce. Miasto zaczęło gwałtownie rosnąć. W latach 90. Tel Aviv-Jafa stał się metropolią globalną i centrum kultury żydowskiej. Warto również dodać, że w porównaniu do Jerozolimy, która również ma jeszcze bujniejszą i międzynarodową historię, Tel Aviv jest miastem dość specyficznym. Skupia on przede wszystkim młodych, otwartych ludzi z całego świata. Niewiele jest tu tradycjonalistów i radykałów, przez co miasto funkcjonuje trochę w inny sposób niż reszta Izraela. Mówi się na niego Ha’Buah — bańka mydlana, ponieważ symbolizuje wyidealizowane społeczeństwo, w którym nie ma miejsca na konflikty i mimo ponad 100 synagog, meczetu i kilku kościołów jest miastem świeckim.
Masowa imigracja Żydów z całego świata wraz z miejscową ludnością arabską spowodowała, że Tel Aviv stał się kulturowym tyglem, łączącym przeróżne tradycje i chyba właśnie to uczyniło, że jest on jednym z najbardziej interesujących kulinarnie miast na świecie. Na stołach znajdziemy między innymi: siekaną sałatkę z ogórka i pomidorów, do której podobnie jak do hummusu prawa roszczą sobie zarówno Arabowie, jak i Żydzi, lewantyński ser labneh, sabih — kanapkę z bakłażanem stworzoną przez irakijskich Żydów w Ramat Gan, łączącą również wpływy jemeńskie i indyjskie, tunezyjską szakszukę, egipski ful medames, turecką baklawę, arabską pitę z za’atarem i wiele innych. To prawdziwy kulinarny kocioł, z którego trzeba czerpać garściami.
Na tej liście 10 rzeczy, które każdy foodie musi zrobić w Tel Avivie, znajdziecie moje wszystkie must do, które będąc w TLV, po prostu trzeba odhaczyć. Standardowo nie skupiam się tutaj na zabytkach, bo ich jest nad wyraz mało i oprócz Starej Jafy i może Białego Miasta, będącego symbolem Bauhausu za bardzo nie ma tutaj co zwiedzać. Tel Aviv słynie za to ze wspaniałej kuchni pełnej warzyw, owoców oraz przypraw i trzeba z tego skorzystać, a w przerwie od jedzenia warto wylegiwać się na plaży, bo jest naprawdę piękna!
1. Przejść na dietę hummusową.
Jechać do Izraela i choć raz nie zjeść tamtejszego hummusu, to jak pojechać do Neapolu i nie zjeść pizzy! No po prostu nie można. Hummus to moim zdaniem jedna z najwspanialszych rzeczy, jakie wymyślił człowiek i mógłbym jeść go conajmniej 3 razy dziennie. Jednak, żeby dowiedzieć się, jak naprawdę powinien smakować, trzeba choć raz pojechać do Izraela. Ja uważałem się za dość świadomego hummusożercę, a jednak sporo mnie zaskoczyło. Izraelski hummus ma bardzo dużo tahiny, która nadaje charakterystycznej sezamowej goryczy, jest idealnie aksamitny i podaje się go z dużą ilością dodatków m.in.: sumakiem, za’atarem (przyprawa na bazie tymianku i sezamu), oliwą czy pastą zhoug (ostra pasta na bazie kolendry i papryki). Gdy po raz pierwszy usiadłem w hummusiji Abu Hassan w Jafie, przeżyłem mały szok, otrzymując najpierw kawałki pokrojonej w ćwiartki cebuli oraz miseczkę z pikantną wodą jakby po kiszonych ogórkach. Co ciekawe hummus z tą cebulą smakował wprost obłędnie! Ziarna ciecierzycy połączone z sezamową pastą tahini są ponadto najtańszą formą na przetrwanie w Izraelu. Przy tamtejszych wysokich cenach miseczka hummusu za 10-20 ₪, którym możemy najeść się na cały dzień to naprawdę prawie jak za darmo. Najłatwiej zjeść go w popularnych hummusijach (np. Abu Hassan lub na Shuk Ha’Carmel), które przypominają mi polskie mleczne bary, lecz zamiast schabowego z mizerią i ziemniaczkami oraz pierogów, serwują tam hummus i falafele.
PS. Przepis na izraelski hummus znajdziesz tutaj.
2. Pójść na pomidorowo-jajeczną terapię do Dr Shakshuki.
Sądzę, że każdy, kto lubi, bliskowschodnią kuchnię o szakszuce już słyszał, albo nawet co tydzień je ją na śniadanie. Ja przed wyprawą do Tel Avivu nie byłem jej wielkim fanem i teraz wiem dlaczego! Wszystko jest kwestią odpowiednich przypraw! Szakszuka powinna być ostra oraz pachnieć kuminem i kolendrą. Tylko wtedy jest tai’m — uzależniająco pyszna! 😉 Jednym z lokali, w którym specjalizują się w robieniu szakszuki, jest Dr Shakshuka w Starej Jafie, o którym więcej już niebawem.
PS. Przepis na domową szakszukę z papryką i kolendrą znajdziesz tutaj.
3. Pójść do piekarni po gorące pieczywo.
Gluten to dla mnie podstawa wyżywienia. 😀 Nie wyobrażam sobie życia bez chleba, bułeczek, chałki i spółki. W Tel Avivie nie brakuje świetnych piekarni, jak założona prawie 150 lat temu Abulafia czy Atyia’s Bakery, w której przywitano mnie gorącym pieczywem ze szpinakiem. Jednak absolutnym must eat są chlebki pita z za’atarem lub sumakiem oraz uwielbiane od Jerozolimy po Tel Aviv obwarzanki z sezamem, które często zamacza się w aromatycznej mieszance przypraw. Koszt pieczywa to zwykle kilka szekli, więc tanio można zabić mały głód. Do Abulafia na Yefet Street po ciepłe bułeczki można ruszać prawie przez całą dobę. 😉
4. Zjeść śniadanie na Farmers Market w porcie przy Shuk HaNamal i spróbować kanapki ze śledziem w Sherry Herring.
Za jedno bardzo cenię podróżowanie przez Airbnb i Couchsurfing: zawsze można spytać lokalsów o dobre tipy, gdzie jeść i co zobaczyć. W sobotni poranek nasz host zabrał nas na wyprawę do Farmers Market znajdującego się w pobliskim porcie w Tel Avivie, o którym zapewne inaczej bym się nie dowiedział. Dlatego musiałem się z Wami tym podzielić! W weekendy (te izraelskie, czyli piątki i soboty) odbywa się tutaj wspaniały targ śniadaniowy, na którym można spróbować niesamowitych produktów oraz dań przywożonych przez lokalnych rolników. Ja skusiłem się na turecki burek (25 ₪) ze szpinakiem, podawany z pastą zhoug oraz jajkiem, co nadało mu żydowskiego charakteru.
Obok codziennie działa rownież Shuk Ha’Namal — tradycyjny targ z warzywami, owocami, lokalnymi winami, słodyczami, oliwą z oliwek, czy serami, a także kilkoma restauracjami, jak na przykład Sherry Herring z wypasionymi kanapkami ze śledziem (40 ₪), które wraz z widokiem na morze smakują jeszcze lepiej. Na górze targu znajduje się również nowoczesna restauracja Kitchen Market założona przez Yossiego Shitrit, którą również ponoć warto odwiedzić.
5. Zjeść śniadanie w izraelskim stylu.
Boker tov! Czas na kolejne śniadanie! W końcu to najważniejszy posiłek w ciągu dnia. Izraelczycy uwielbiają serwować śniadanie w formie meze — dużej ilości małych przekąsek. W Benedict’s podają na przykład ulubione przez Was jajka (na miękko, na twardo, sadzone lub w koszulkach) z arabską siekaną sałatką, serem labneh, serem feta, sałatką z tuńczyka, awokado i jeszcze kilkoma miseczkami, w których już nie pamiętam, co było. Meze to również popularny sposób na rozpoczęcie kolacji. Poza miseczkami warto również spróbować tradycyjnej kanapki ze smażonym bakłażanem, jajkiem, pastą zhoug, mango i siekaną sałatką zwanej sabih lub po prostu pity z falafelem.
6. Spróbować kenafeh i innych bliskowschodnich słodyczy.
Z bliskowschodnimi słodyczami jest trochę tak, że albo się je kocha, albo nienawidzi. Ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy, ale rozumiem, że dla niektórych baklawa czy lokum to ulepek. Jest jednak coś, czego nie możecie odpuścić: to kenafeh (kunafa) – charakterystyczne ciastko z owczym serem nabulusi, pokryte nitkami makaronowymi chaszina oraz polane dużą ilością syropu cukrowego. Tradycyjnie podaje się je na ciepło, żeby ser był ciągnący. Ten deser polecił mi mój znajomy z Palestyny i jest to jedna z dziwniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek jadłem. Kenafeh jest bardzo słodki, trochę słony, z jednej strony ciągnący i miękki, a z drugiej chrupiący. Ciekawa rzecz warta wypróbowania.
7. Pójść na zakupy na Shuk Ha’Carmel i spróbować świeżych daktyli, chałwy oraz miejscowych warzyw i owoców.
Dla prawdziwych foodie tylko jedno miejsce jest święte, a jest nim targ! Na Shuk Ha’Carmel stragany uginają się od świeżych warzyw i owoców, daktyli, oliwek, chałwy i innych bliskowschodnich słodyczy. To tutaj łączy się kulturowy tygiel Izraela. Shuk Ha’Carmel ciągnie się na paręset metrów, a podczas spaceru głowa będzie Wam latała między jednym kramem a drugim. Na wizytę na targu warto zarezerwować całe przedpołudnie, ponieważ jest tutaj co robić. Warto zacząć od kawy, na przykład po turecku. Później koniecznie trzeba spróbować suszonych owoców, wybornej chałwy, napić się soku z granatów, a w międzyczasie skoczyć na hummus, czy pitę do Pop Up Panda. No i oczywiście nie należy zapominać o zakupach na powrót do domu — Shuk Ha’Carmel będzie na to idealnym miejscem. Targ czynny jest codziennie poza szabasem (sobota) w godzinach od 7 do 17. PS. Ponoć przed zamknięciem można kupić owoce i warzywa za pół ceny.
8. Wypić świeżo wyciskany sok z granatów.
I najlepiej nie jeden raz! Obok izraelskiego hummusu najbardziej będzie mi brakować tamtejszych granatów. Są olbrzymie, mają piękny rubinowy kolor i są niesamowicie słodkie! To zupełnie inny owoc niż w Polsce. Świeżo wyciskany sok z granatów można znaleźć prawie na każdym izraelskim targu. W Tel Avivie najlepiej szukać ich na Shuk Ha’Carmel, gdzie znajdziecie kilka stanowisk, przed którymi ustawiają się długie kolejki. Za ok. 15 ₪ otrzymasz wielki kubek soku. Słodkiego i tylko delikatnie cierpkiego. Lachajim! – Na zdrowie!
9. Kupić przyprawy na pamiątkę.
Izrael zdecydowanie przyprawami stoi. To one sprawiają, że bliskowschodnia kuchnia jest tak uzależniająco pyszna! Na targach w Tel Avivie czy Jerozolimie stoisk z przyprawami jest cały ogrom i trudno się nie skusić o zabranie, chociaż kilku saszetek do domu. Szczególnie polecam za’atar, którym pachnie stare miasto w Jerozolimie, gdzie przechadzając się uliczkami, widzimy wszędobylskie stragany z majestatycznie usypanymi kopczykami mielonego tymianku, sumaku i sezamu. Trudno się im nie oprzeć! W Tel Avivie nie bawią się tak bardzo formą, ale za niewielkie pieniądze zrobimy sobie pokaźne zapasy, aby po powrocie do domu móc wspominać cudowną kuchnię izraelską.
10. Pójść na odjechaną kolację do Bellboy Bar.
Tego miejsca żaden szanujący się foodie nie może odpuścić! Bellboy Bar znajduje się na dole Hotelu Berdichevsky i żeby się do niego dostać trzeba mieć ukończone 25 lat oraz zrobić uprzednio rezerwację, chociaż może się udać i bez niej. Bellboy Bar to nie jest zwykła restauracja — od samego początku odnosi się wrażenie, że jesteśmy trochę po drugiej stronie lustra. Obsługa jest teatralna i traktuje nas niekoniecznie jak gości, lecz bardziej jako uczestników spektaklu, którego jedzenie i picie jest nieodzownym elementem. Dania podane są w niecodzienny sposób, jak na przykład pasztet w kształcie kaczki, czy burger serwowany w klatce na ptaki. Również drinki niekoniecznie serwowane są w szklankach, a na przykład w małej wannie z gumową kaczką. Za te odjechane pomysły przyjdzie nam jednak trochę zapłacić: cena koktajlu to ok. 60 ₪, przystawki 30-60 ₪, a dania głównego 50-100 ₪. Z pewnością jednak warto zaszaleć, bo jedzenie, alkohole, jak i cała oprawa są tego warte.
11. Pojechać do Jerozolimy.
Jedenasty punkt jest już poza skalą, ale wydaje mi się, że będąc w Tel Avivie, nie można nie pojechać chociaż na jeden dzień do Jerozolimy po wrażenia duchowe. Niestety nie udało mi się odkryć tutaj zbyt wielu miejsc godnych polecenia poza cukiernią Kadosh na Shlomzion Hamalka St, serwującą głównie francuskie wypieki i rewelacyjne jerozolimskie ciastka z wiśniami oraz pistacjami, gdzie możecie udać się na przerwę po zwiedzaniu starego miasta. Warto również wstąpić na miejscowy targ Shuk Mahane Yehuda o ponad stuletniej tradycji (znajduje się on po drodze z dworca).
Kilka przydatnych uwag
W Tel Avive, który jest międzynarodową metropolią nie zauważymy wiele różnic w stosunku do innych europejskich miast, ale jest kilka rzeczy na które warto zwrócić uwagę i które mogą nas zaskoczyć.
- Szabat. Zaczyna się w piątek po zachodzie słońca i kończy w sobotę o zmierzchu. W tym czasie większość sklepów oraz targów będzie zamknięta i mogą wystąpić problemy z komunikacją publiczną obsługiwaną w trakcie szabatu przez Arabów. W nowoczesnym Tel Avivie wiele restauracji, barów i mniejszych sklepików będzie czynna, jednak w tradycyjnej Jerozolimie o zakupy lub posiłek w trakcie szabatu będzie już trudno. Warto mieć to na uwadze.
- Weekend. Ze względu na szabat w Izraelu trochę inaczej wygląda rozkład dni tygodnia. Będąc przyzwyczajonym do wolnego w sobotę i niedzielę, tutaj możemy być nieco zaskoczeni. Tydzień roboczy twa tutaj od niedzieli do czwartku. Piątek i sobota są dniami wolnymi od pracy.
- Kartą czy gotówką? Pod względem płatności elektronicznych Izrael jest zdecydowanie 20 lat za Polską. Płatność kartą to raczej domena modnych knajpek i większych sklepów. Warto być więc przygotowanym i mieć gotówkę. Tutaj również ważna uwaga: w Izraelu nadal korzysta się z kart na podpis z paskiem magnetycznym, a terminale nie obsługują chipów. Warto więc przed wyjazdem aktywować w aplikacji bankowej pasek, który ze względów bezpieczeństwa jest wyłączony. A i nie zdziwcie się, jak zabiorą Wam na kilka minut kartę, bo terminale nie są przenośne. Na ulicach znajdziemy również mniej bankomatów niż w Polsce, a wiele z nich znajduje się u sklepikarzy — nie korzystajmy z nich, ponieważ pobierają one dodatkową prowizję. Jedyny słuszny bankomat to ten przy banku!
- Szekel. To waluta Izraela oznaczana symbolem ₪. 1 ₪ to w przybliżeniu 1 zł, co powoduje, że ceny są jakby bardziej odczuwalne. 😉
- Ceny. Przygotujmy się na to, że Izrael jest stosunkowo drogim krajem i bliżej mu do Szwajcarii czy Norwegii niż Bliskiego Wschodu. Ceny potrafią być 2-4 razy wyższe niż w Polsce.
- Alkohol. Jeśli lubimy napić się wina lub piwa do posiłku, to niech nie będzie dla nas szokiem jego cena. Lampka wina czy piwo w restauracji to koszt 30-40 ₪. W sklepie za izraelskie piwo zapłacimy 20-30 ₪, a za butelkę miejscowego wina 50-60 ₪. W Izraelu dodatkowo obowiązuje prohibicja w godzinach 23-6 rano i w tym czasie nie kupimy w sklepie alkoholu.
- Język. W Tel Avivie czy w Jerozolimie bez problemu można się porozumiewać po angielsku, a często także w innych europejskich językach.
- Lotnisko. Jeśli przyzwyczailiśmy się do otwartych granic w Europie, to tutaj czeka nas mały szok. O ile przy kontroli wjazdu do Izraela zadają kilka prostych pytań o nasz cel podróży i wręczają wkładkę do paszportu, tak przy wylocie kontrola jest niepoważna. Każdą osobę przesłuchują przez 5-15 minut, zadając jej mnóstwo osobistych pytań i przeszukując bardzo dokładnie bagaż. Lepiej nie wspominać o podróżach do arabskich krajów, o ile nie mamy na to dowodów w paszporcie. Jeśli mamy to i tak dokładnie nas o te „podejrzane” podróże zapytają. Przed wylotem warto być na lotnisku 3-4 h wcześniej. Przy braku kolejek poza sezonem cała kontrola trwała blisko 2 h.
6 komentarzy
Przez Ciebie musze wrócić do Tel Avivu chociażby na ten targ śniadaniowy! Ominęło mnie tyle rzeczy! Teraz trzymaj kciuki, żebym do zimy mogła znowu jeść hummus i gluten, bo musze tam wrócić koniecznie 😉
Zdecydowanie tak! 😉 Ten targ śniadaniowy był fantastyczny! Z każdym można było porozmawiać i spróbować różnych ciekawych rzeczy 🙂 To trzymam za to kciuki mocno <3
Cholera, mialem isc na trening a zamiast tego mysle teraz wylacznie o jedzeniu. Tesknie za Hummusem!
Swietny, informatywny artykul.
Haha i taki też był mój ukryty cel! 🙂 Bardzo się cieszę i dziękuję 🙂
Niesamowite zdjęcia z targu! + rzeczowe informacje, na pewno tu wrócę 🙂
Bardzo mi miło i zapraszam częściej 😉